blue BMW coupe parked on the road during daytime

Dawnych wspomnień czar

Gdy człowiek jest trochę starszy, a szczególnie gdy nastaną takie dni jak dzisiejszy, gdy za oknem zimno, deszcz i nie chce się nosa wyściubić, czasami nachodzą i obłażą jak nie przymierzając nas jak pchły wspomnienia. Oczywiście każdy ma takie wspomnienia jakie miał życie, ale co ciekawe większość samochodziarzy z rozrzewnieniem wspomina czasy gdy każde auto miało swoją duszę, a i często swój charakterek. Co ciekawe zupełnie im teraz nie przeszkadza, to na strasznie utyskiwali, wręcz wszystko wydaje się takie piękne słoneczne i romantyczne. Ja też pamiętam na przykład koszmar woskowania karoserii po każdym umyciu, wypatrywania małych ognisk korozji, aby nie dać rdzy zeżreć naszego ukochanego autka, pamiętam także zmianę ogumienia, a więc kilkugodzinne zmagania z łyżkami i opną, aby wymienić dętkę na nową. Jednak muszę przyznać, że pewne chwile wspominam z wyraźnym rozrzewnieniem. Są to przygotowania, a także same wycieczki za miasto. We tych wspomnieniach często powraca właśnie motyw pakowania. Pamiętam, gdy na podwórku złożone były wszystkie pakunki do zabrania i do dziś nie mogę zrozumieć jak to wszystko zdołałem upchnąć w moim Trabancie. Były to czasy gdy o cokolwiek nie było łatwo i właściwie jadąc gdzieś pod namiot trzeba było zabrać wszystko. A więc montowałem na dachu bagażnik dachowy i przystępowałem do pakowania. Właśnie ten bagażnik dachowy jest obiektem moich dumnych wspomnień. Bagażnik dachowy NRD-owskiej konstrukcji z dość mizernych aluminiowych rurek i tandetnych plastikowych złączy został przeze mnie gruntownie przerobiony. Poszerzyłem uchwyty którymi bagażnik dachowy trzymał się rynienki, przez co uzyskał znacznie większą stabilność, wymieniłem rurki na grubsze, mocowane śrubami, a tandetny plastik zastąpiłem twardym drewnem. Efekt był tak, że na mój bagażnik dachowy wchodził nie tylko namiot z tropikiem, ale także mały gumowy Pontom razem z wiosłami. Wszystko to przykryte brezentową płachtą zabezpieczoną przed podwiewaniem i starannie umocowanymi linkami. I tak można było przejechać pięćset kilometrów, na Mazury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *